Wielka Improwizacja – jak uciec osom w Salonie cz. 10,5

by Ania

Wskakujemy w bloki i przeraźliwie wolnym tempem, stojąc w korku, opuszczamy podobno jedno z najładniejszych chorwackich miast. Trogir na mojej własnej subiektywnej liście ląduje gdzieś na szarym końcu.

Wyjazd Jadranką z miasta daje nam w kość. Kierowcy z tablicami ST naprawdę nie potrafią jeździć, gustują za to w nadużywaniu klaksonu i niebezpiecznym mijaniu. Zaczyna mi to ciążyć psychicznie. Nie wypoczywam, tylko nieustannie denerwuję się, czy żywi dotrzemy do celu. Każdy wyjazd na Jadrankę to dla mnie walka o przetrwanie.

Dlatego też, gdy tylko opuszczamy Trogir i zostawiamy jego korki za sobą, znajdujemy boczną dróżkę wiodącą nad Adriatykiem. Humor od razu mi się poprawia, a nadszarpnięta psychika wygodnie układa się na kierownicy podziwiając piękne widoki.

Zaraz za Trogirem zaczyna się Port Lotniczy Split. Początkowo dziwię się, że lotnisko wybudowano tak daleko od miasta.

– Modlin? Balice są oddalone o 18 kilometrów od centrum Krakowa – stwierdza Michał, z którym dzielę się wątpliwościami.

–  No tak, w sumie.

Od Portu Lotniczego do Splitu mamy dwadzieścia kilometrów.

– Ciągle pędzimy – mówię Fogelowi – nie chcę się teraz śpieszyć. Zacznijmy w końcu odpoczywać. To przecież nasze wakacje.

Salona_002

Góry coraz wyższe, a domy…takie sielankowe

Moje podejście przypada mu do gustu. W końcu nie ma się czym się martwić – jedziemy drogą, gdzie tylko raz na jakiś czas pojawia się jakiś wehikuł. Po naszej lewej stronie wyrastają coraz wyższe góry. Liczne malutkie plaże, które mijamy, wydają się być opustoszałe. Słońce przyjemnie praży, nieliczne chmury powoli płyną po niebie, a delikatny wietrzyk od morza przyjemnie schładza spieczoną skórę. Nie dajemy się mu jednak oszukać i w przerwie smarujemy się kremem z filtrem.

Adriatyk lekko faluje, w oddali widzimy maszty jachtów. Dużo dałabym, by właśnie kołysać się na łódce. Aura dnia rozleniwia. Kolejne miejscowości, przez które powoli pedałujemy, nazywają się Kaštel. Kaštel Štafilić, Kaštel Novi, Kaštel Stari, Kaštel Lukšić i jeszcze trzy inne. Wszystkie uroczo podobne. Dominują w nich domy z białego kamienia, zielone okiennice, niekiedy pnące się wino, jak też rzucające się w oczy wyludnienie. Ciekawe, gdzie podziali się wszyscy mieszkańcy?

Już dwa dni przebywamy nad morzem, a ja jeszcze nie zanurzyłam w nim nawet paznokcia. Dlatego też tęsknię do lazurowej wody, kamienistych plaż i kąpieli. Niestety w trakcie jazdy o tym ostatnim nie może być mowy. Większość dnia spędzamy wystawieni na działanie promieni słonecznych, w temperaturze 35 – 45 stopni Celcjusza, spoceni, rozgrzani wysiłkiem. Kąpiel w Adriatyku w najlepszym wypadku skończyłaby się przeziębieniem, a w najgorszym jakimś skurczem i utopieniem.

Woda jednak przyciąga i kusi. Proponuję więc Michałowi, żebyśmy zatrzymali się na jednej z mijanych plaż, posiedzieli i nacieszyli się słońcem, pogodą, morzem. Nie napotykam oporu. Rozkładamy się, więc pod drzewem i rozkoszujemy ciszą, przerywaną tylko czasami przez śmiech nielicznych plażowiczów. Czekam aż trochę ochłonę, po czym zrzucam z siebie buty i skarpetki. Chcę tylko dotknąć Adriatyku, zamoczyć w nim nogi i poczuć chłód wody.

Salona_006

Pierwszy kontakt z wodą

Czas niestety mija szybko. Jeśli chcemy dzisiaj jeszcze zobaczyć Salonę, musimy się pośpieszyć. Mijamy więc ostatnią miejscowość zwaną Kaštel i odbijamy na Solin.

Solin i Salona to właściwie jedno miejsce. Solin to współczesna dzielnica Splitu. Salona powstała jako niewielka osada Ilirów. Po podbiciu przez Rzymian, miejsce to stało się kluczowym miastem prowincji Iliria, co rozpoczęło jego złotą erę. Przez wieki wybudowano w nim kompleks miejski. Tutaj też przyszedł na świat Diokles, który potem stał się cesarzem Dioklecjanem. Władca ten przez chrześcijan znany jest jako jeden z największych prześladowców religijnych w historii Rzymu, a historycy uznają go za jednego z reformatorów Cesarstwa Rzymskiego.

W Solinie zatrzymujemy się na parkingu, przy niewielkim barze z drewnianą werandą, oplecioną winem, która daje przyjemny chłód. Zamawiamy popołudniową kawę. Idę zwiedzać i zostawiam Michała na straży rowerów.

Starożytność i jej niuanse to od zawsze mój konik, moja bajka. Przesiedziałam i przeleżałam dziesiątki, jeśli nie setki godzin nad książkami Jaczynowskiej, Greena, Świderkówny czy mojego ukochanego Krawczuka. Stąd czuję tak wielkie podekscytowanie, że aż wszystko we mnie skacze z radości. Zaaferowana zbliżam się do wejścia, tak, że nawet nie zauważam, że nasz książkowy przewodnik znowu przeoczył zmiany. Po pierwsze teren od strony parkingu ogrodzono, po drugie bilety teraz kupuje się przy wejściu, a nie w muzeum. Nie wspomniano także taktownie o cenie wejścia, chociaż w tym momencie to dla mnie najmniej istotne.

Płacę za wstęp i ściskając kwit w garści wkraczam na teren starożytnej Salony. Serce chce mi wyskoczyć z piersi. Nie znajduję się jeszcze na terenie miasta, a na wczesnochrześcijańskim cmentarzu zwanym Manastirine. Mój wzrok niemalże od razu przyciąga niezniszczony nagrobek w cieniu drzew, na uboczu, który w ogóle nie wygląda na antyczny. To grób Frane Bulića – księdza, historyka i jednego z najważniejszych chorwackich archeologów, który znaczną część życia poświęcił na badanie Salony i Splitu. Prace prowadził od II połowy XIX wieku aż do swojej śmierci w 1934. Zmarł mając aż osiemdziesiąt osiem lat. Nie potrafię wyobrazić sobie lepszego miejsca pochówku dla niego. Też kiedyś chciałam spocząć w miejscu, które za życia było dla mnie najważniejsze i ukochane, a nie na zimnym, zatłoczonym, bezdusznym i smutnym komunalnym cmentarzu.

Salona_028

Ruiny bazyliki

Powoli, prawie ze wzruszeniem podchodzę do ruin bazyliki. Przechodzę przez pozostałości portalu i robię to, co zawsze, delikatnie dotykam najbliżej stojącej kolumny i przykładam do niej ucho. Chciałabym poczuć, złapać, usidlić kawałek historii. Marzę, by przez spotkanie z pozostałościami Antyku usłyszeć myśli tych, którzy płakali tu po bliskich, zrozumieć grozę, jaka towarzyszyła mieszkańcom, gdy nadciągali wrogowie. Niestety, kamień, mimo, że wchłonął ciepło promieni słonecznych, zazdrośnie strzeże dawnych spraw, nie chcąc uchylić mi wrót czasu. Pozostaje mi się tylko domyślać, jakie dramaty, sprawy, chwile kryją w sobie te ciche głazy i resztki murów.

Droga Salono, jeśli nie chcesz uchylić rąbka tajemnicy, to ja ukradnę Ci duszę. Z premedytacją wyciągam aparat i fotografuję. Tak zapominam się w pięknie Manastirine, że mija chwila zanim do moich uszu dochodzi donośne brzęczenie. Zaniepokojona dźwiękiem odwracam głowę w prawo i w lewo. Dookoła mnie lata kilka skrzydlatych stworzeń, a głośny szum dobiega z nagrobka zaledwie o metr ode mnie oddalonego. Ups! Wiejemy!

Na szczęście osy nie podążają za mną, ale mało brakowało. Czy ktoś w ogóle dba o to muzeum? Zaprasza się tu turystów, pokazuje oszałamiające zabytki, pozwala się im eksplorować, ale kwestie bezpieczeństwa olewa się. Chwilowo krew się we mnie gotuje. Wracam więc do kasy i najuprzejmiej jak potrafię wyjaśniam pracowniczce muzeum, że na terenie cmentarza osy uwiły sobie gniazdo i mogą pogryźć tych, którzy zachwyceni Saloną, nie zauważą brzęczących stworzeń.

Nieprzyjemne wrażenia zostawiam za sobą i już po chwili znowu przenoszę się w bliżej nieokreślone czasy. Odwiedzam Tusculum, które wybudowano jako kopię rzymskiego domu Cycerona. Stanowi ono zdecydowanie najmłodszy budynek na terenie antycznej miejscowości, gdyż postawiono je pod koniec XIX wieku. Obok obiektu stoi kamienna fontanna, za którą ciągnie się rząd kolumn otulonych zielenią. Idealne miejsce na spacer i dyskusje filozofów.

Przysiadam na kamiennej ławeczce, z której roztacza się widok na nieodległe wzgórza. Ciekawe czy młody Diokles oglądając te tereny spodziewał się, że jego życie i działania wyniosą go na najwyższą pozycję w Cesarstwie Rzymskim. A może siadywał tu i wzdychał zakochany chłopak, który nie mógł poślubić swojej wybranki, gdyż rodzice uważali ją za nieodpowiednią. Góry, niemi świadkowie dawnej historii, także milczą.

Salona_076

Resztki murów

Moja wędrówka nie kończy się tutaj. Wkraczam w obręb starożytnego miasta, gdzie z imponujących murów miejskich zostało zaledwie kilka kamieni. Najpierw z góry podziwiam pozostałości trójnawowej bazyliki i łaźni miejskich. Potem jednak czuję wewnętrzny przymus powłóczenia się między murami. Spaceruję pomiędzy łaźnią, a bazyliką. Nagle robi mi się smutno. Kres Salony wyznacza najazd naszych przodków Słowian oraz tajemniczych Awarów w VII wieku. Przed oczami mam kobiety i dzieci uciekające w stronę Splitu przed wojownikami w dwóch warkoczach (wojownicy ludu, o którym piszę nosili włosy zaplecione w dwa warkocze). Wojna, mord, gwałt. W historii ludzkości podobno było tylko trzysta lat pokoju. Od wieków schemat wydaje się ten sam. Pewna grupa chce więcej posiadać, kontrolować. Po trupach dochodzi do celu. Do walki w imię swoich interesów wysyła mięso armatnie – tych, którzy nie mają żadnego wpływu na bieg wydarzeń – na śmierć. Najpierw rzymski Senat zdobył te tereny od Ilirów za pomocą tysięcy legionistów, potem na mieszkańców Bizancjum spadł najazd Słowian i Awarów, których działaniami kierowała mała grupa wodzów i ludzi z ich otoczenia.

Moje myśli wędrują ku naszym sąsiadom. Na wschodzie Ukrainy od kilku miesięcy toczą się walki między separatystami, a Ukraińcami. Giną cywile. A to tylko dlatego, że kilku “mądrych przywódców” spiera się o stan posiadania. Zaledwie dwa dni temu, nad Ukrainą zestrzelono samolot pasażerski z prawie trzystoma osobami na pokładzie. Prawie trzystoma niezamieszanymi w konflikt ludźmi. I to tylko dlatego, że człowiek posiadający władzę wydał rozkaz zestrzelenia. Bo mógł. Wysłał setki ludzi na śmierć, by osiągnąć jakiś, być może wyimaginowany, cel.

Nie potrafię tego zrozumieć. Tyle śmierci, tyle wojny, tyle powtórek, te same motywy, te same działania, inne środki, a my ciągle niczego się nie nauczyliśmy. Mój tato zawsze mówi, że historia powinna prowadzić nas do rozwoju, bo mamy szansę nie powielać schematów naszych przodków. A tymczasem tkwimy w błędnym kole. Tak jak ja tkwię w ruinach Salony, która nigdy nie podniosła się po najeździe Słowian i Awarów. Czy ten sam los spotka Donieck? Tego nie potrafię powiedzieć, ale wiem, że nie ma dla nas nadziei. Ludzkość to wyjątkowo tępa rasa, o czym przecież boleśnie przekonali się mieszkańcy Bałkanów zaledwie dwadzieścia kilka lat temu.

W końcu budzę się z moich ponurych rozmyślań. Godzina robi się późna, nie widzę, by ścieżka prowadziła gdzieś dalej, chociaż z tyłu głowy kołata mi się myśl, że gdzieś tutaj powinien jeszcze być amfiteatr oraz forum miejskie. Wracam jednak do Michała.

Salona_096

Senna rzeczywistość Salony

Teraz on idzie zwiedzać. Siadam przy kawie i nagle spada na mnie jak piorun z czystego nieba świadomość tego, co właśnie zrobiłam! Och, jaki ze mnie tępak! By przekonać się o mojej totalnej głupocie, biorę bilet wstępu do Salony. Ludzkość nie uczy się przez historię. A ja, mimo że zdobyłam umiejętność czytania dwadzieścia trzy lata temu, nadal nie potrafię robić tego ze zrozumieniem. Mapka na bilecie wyraźnie pokazywała mi ścieżkę na forum, a potem do amfiteatru, a ja nie zwróciłam na nią uwagi. Słońce za długo na mnie świeciło czy co? Pocieszam się myślą, że może chociaż Michał zobaczy te cuda starożytnej architektury.

Tym bardziej dziwię się, gdy Fogel wraca zaledwie po dwudziestu minutach.

– Co tak szybko?

– Ja myślałem, że to coś niezwykłego, jak opisywałaś, a to kamieni kupa.

– Kamieni kupa – zapowietrzam się – jak możesz?!

– No co tam ciekawego było?

– Cmentarz, kolumny, nagrobki, pozostałości.

– Meh.

– Widziałeś, chociaż amfiteatr? Ja nie trafiłam, nie wiem, jakim cudem.

Okazuje się, że Michał też nie odwiedził żadnego z tych obiektów.

– Chciałabym tam wrócić…

– Zobacz, która godzina – Fogel zachowuje się bezlitośnie – musimy jechać, bo nas noc tutaj zastanie.

Salona_102

Smutne pożegnanie

Mina mi rzednie, ale wiem, że ma rację. Czuję złość na siebie. Tak zrujnować sobie wizytę w Salonie. Niechętnie wsiadam na rower i smutno żegnam się z Antykiem obiecując sobie, że jeszcze tu wrócę.

Droga do centrum prowadzi przez ulice miasta. Na pierwszy rzut oka Split w ogóle mi się nie podoba. Wysokie bloki, dużo betonu nie budzą mojej sympatii. Nie zamierzamy dzisiaj już zwiedzać, potrzebujemy wstąpić do Informacji Turystycznej, by wziąć mapę, foldery i zapytać o drogę na camping. Punkt mieści się naprzeciwko pałacu Dioklecjana.

Salona głęboko zapadła mi w serce. Najstarsza część Splitu sprawia, że tracę mowę z wrażenia. Mimo że ustaliliśmy, że będziemy zwiedzać dopiero kolejnego dnia, mam ochotę rzucić wszystko i z otwartymi ramionami biec na spotkanie miasta. Nie mogę doczekać się wspaniałości, które czekają nas dopiero jutro.

Tymczasem nie wiem, czy jutro nadejdzie, bo znowu walczymy o życie. Dochodzę do wniosku, że Pracownicy Punktów Informacji Turystycznej nie mają najmniejszego pojęcia o infrastrukturze miast, na temat których wiedzę mają przekazywać. Znowu wskazali nam drogę, która okazuje się być najbardziej ruchliwą krajówką w okolicy. Gdy w końcu półżywi z nerwów docieramy do campingu Split – Stobreć, czeka nas kolejna niemiła niespodzianka. Spodziewaliśmy się wysokich cen na tym campie, ale warunki, które dyktuje nam recepcjonistka wywołują moje ogromne oburzenie. Po zebraniu wszystkich opłat (za gorący prysznic trzeba dodatkowo płacić) wychodzi prawie 210 kun, czyli trzydzieści euro! Tyle to my wczoraj zapłaciliśmy za nocleg w wygodnym dwuosobowym pokoju. Naprawdę Chorwaci traktują wszystkich turystów jak worek złota, który należy jak najszybciej opróżnić.

Camp podzielono na prawie trzysta działek. Idziemy na wskazane przez obsługę miejsce. Zrzucamy z siebie bety. Michał zabiera się za rozbijanie namiotu, ja mam pobiec do pobliskiego kościoła sprawdzić godzinę porannej Mszy.

Salona_008

Split

Czasu do końca dnia zostało niewiele, słońce zachodzi, a dzień kończy się.

Szybkim tempem maszeruję w stronę górującej nad okolicą kościelnej wieżyczki. Przychodzę na miejsce, ale ani na drzwiach, ani w gablotach parafialnych nie ma żadnej wzmianki o Eucharystii. Próbuję zapytać na parafii. Dzwonię do drzwi. Mimo że w oknach świeci się światło, nikt mi nie otwiera. Zaczynam sprawdzać czy w okolicznych domach ktoś siedzi na zewnątrz. Szczęści mi się. Spotykam starszą kobietkę, która by dogadać się ze mną woła swojego wnuka, potrafiącego rozmawiać po angielsku. Po chwili wiem już wszystko. Dziękuję za informację i gnam z powrotem na camping, tym bardziej, że zapadły już ciemności.

Gdy wchodzę na camp od strony wybrzeża okazuje się, że nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Moją sytuację pogarsza to, że teren campu to ogromna przestrzeń, a Michał pewnie siedzi w namiocie. Jak ja go znajdę? Chodzę, szukam, powoli zaczynam się denerwować. W końcu chyba trafiam na właściwą część terenu. Zaczynam nawoływać. Odpowiada. Zadowolona idę za jego głosem i widzę, że siedzi pośród nierozbitego namiotu, a dookoła walają się szpilki.

– Co się stało?

– Szpilki nie wchodzą. Ziemia jest za twarda.

Niestety, właściciel tego „uroczego” miejsca nie uwzględnił tego, że grunt pod namioty trzeba przygotować. Cóż, nie ma to jak stosunek jakości do ceny. Zostawiam Michała z naszymi betami i gnam na recepcję, gdzie wskazuję nasz problem. Nie spotykam się jednak ani z serdecznym przyjęciem, ani ze zrozumieniem. Recepcjonistka proponuje, żebym wbiła szpilki  młotkiem. Po pierwsze nie posiadamy młotka, a po drugie aluminium i młotek przy twardej ziemi tylko poniszczy nam sprzęt. Pracownicy proponują więc, że przeniosą nas na trawnik pod toaletami! Mam ochotę wybuchnąć, resztkami sił zachowuję zimną krew. Nie zapłacę trzydziestu euro za spanie przy śmierdzącym, pełnym bakterii miejscu.

Recepcjonistka twierdzi, że nic innego nam nie znajdzie, bo na campingu mają pełne obłożenie. Uprzejmie informuje ją, że wykupiliśmy od Stobrecia usługę w postaci noclegu pod namiotem i to, co robią, nie jest zgodne z zawartą umową potwierdzoną rachunkiem, więc ja w takim razie nie zapłacę za spanie pod namiotem, skoro nie mamy jak go użyć. Zaczyna się inna rozmowa. Pracownicy terenowi nagle potrafią dogadać się z Włochami, by użyczyli nam kawałek swojego terenu, gdzie ziemia nie stanowi skorupy, co pozwala na rozbicie namiotu.

Gdy kończymy, zegar wybija już północ. Z tego wszystkiego pójdziemy dzisiaj spać „o suchym pysku”. Dobrze, że chociaż wezmę gorący prysznic. Biorę kosmetyczkę, ręcznik i zmierzam do łazienki. Wchodzę do kabiny. I wtedy okazuje się, że leci na mnie lodowata woda.

CDN.

Capture 10,5

Trasa drugiej części dnia dziesiątego

Salona_001

A drodze

Salona_003

Ciche kościoły mijane w drodze do Splitu

Salona_007

W pobliżu lotniska

Salona_009

Grób Frane Bulića

Salona_010

Porozrzucane dookoła fragmenty nagrobków, reliefów i innych

Salona_013

Manastirine

Salona_014

Wejście na teren bazyliki

Salona_015

Ruiny bazyliki

Salona_016

Kamień skrywa tajemnicę, którą nie chce się podzielić

Salona_018

A za plecami gniazdo os. Wiejemy!

Salona_019

W ruinach bazyliki

Salona_023

Dotykając historii

Salona_033

Ciężko rozstać się z tym miejscem

Salona_039

Nagrobki, grobowce

Salona_042

Samotne Aniołki

Salona_043

Nadgryzione zębem czasu

Salona_047

Siłą odrywam się od Manastrine

Salona_050

Jeszcze ostatnie zdjęcie!

Salona_051

Wejście do Sali Pamięci Frane Bulića w Tusculum

Salona_053

Tusculum

Salona_057

Alejka Filozofów – nazwa nadana przeze mnie

Salona_061

Fontanna

Salona_064

Spokój, cisza

Salona_065

Porozmawiajmy o Platonie…

Salona_067

A może szachy?

Salona_068

Może Diokles tutaj siedział? Nie na tej ławce, ale na metaforycznej…

Salona_070

Cyceronie, podaj mi proszę soku

Salona_080

W oddali Split

Salona_082

Góry też nie mówią o historii

Salona_091

Z przodu Episcopal Centre, z tyłu łaźnie

Salona_093

Błądząc

Salona_098

Pozostałości domów

Salona_103

Włócząc się między ruinami

Salona_107

W ruinach Katedry wczesnochrześcijańskiej

Salona_109

W pobliżu łaźni

Salona_111

Zapomniałam o świecie

Salona_113

I o amfiteatrze zapomnę też…

Salona_114

Mogłabym tu zamieszkać

Salona_116

Szkoda, że Fogel nie…

Salona_123

Godzina robi się późniejsza

Salona_124

Trzeba wracać… w tle Tusculum

Salona_126

Dlaczego posągi zawsze najpierw tracą głowę?