Wielka improwizacja!
by Ania
Obiecuję, że już nigdy nie będę przygotowywała swoich wakacji na miesiąc przed ich rozpoczęciem, tylko w ramach „dorastania” zaplanuję je rok wcześniej! O!
Siedzę sobie właśnie na stosie nieposprzątanych rzeczy, denerwuję się, że nie zdążymy, ale i tak piszę, bo chyba wybuchnę i spłonę, jak nie naskrobię chociaż kilkunastu zdań. Za dwa dni ruszamy z Fogelem –najprawdopodobniej wyruszymy– na naszą bałkańską rowerową włóczęgę. Ja już ochrzciłam wyprawę mianem „wielkiej improwizacji”, bo inaczej chyba nie da się jej zdefiniować.
Jest wtorek – w czwartek prawie ze wschodem słońca jedziemy do Zakopanego – a tu jak na złość, wszystko idzie po grudzie. Z tym biletem do Zakopanego to w ogóle wyszło zabawnie. Od miesiąca zakładaliśmy, że jedziemy do Belgradu pociągiem i stamtąd przez Serbię, Czarnogórę, kawałek Bośni i Hercegowiny prujemy do Zagrzebia, skąd albo autobusem/ pociągiem wracamy do domu, albo w razie zapasu czasu i sił pomykamy do Budapesztu i stamtąd przemieszczamy się do domu. Potem jednak okazało się, że możemy nie dostać promocyjnych biletów na Węgry, więc zaczęliśmy kombinować jak konie pod górkę, co zrobić, żeby nie podnosić kosztów wyprawy (oczywiście nie robiliśmy tego z zaciszu domowego komputera, bo jak zawsze wywiało nas z Krakowa). Opracowaliśmy plan awaryjny polegający na tym, że jak nie dostaniemy biletów do Budapesztu, to pojedziemy pociągiem do Zakopanego albo Poronina, skąd przez Tatry przedostaniemy się rowerami do Popradu, a stamtąd znowu pociągiem podjedziemy do Bratysławy, skąd dalej na południe. Wróciliśmy do Krakowa, okazało się, że bilety są dostępne…ale tak nam spodobał się plan pogapienia się na ukochane góry, że zrezygnowaliśmy z biletów do Budapesztu, z wersji awaryjnej czyniąc właściwą.
Jeszcze wcześniej zamówiliśmy śpiwór (bo mój dwudziestoletni „dziadek” mocno sypie się). Chcieliśmy coś lekkiego, niewielkiego, co nie zajmie połowy sakwy i będzie nadawało się zarówno na ciepłe nadmorskie noce, jak i na te nieco zimniejsze w Dynarach. Śpiwór znaleziono, waży 650 g, po czym zauważyliśmy, że nieco cieplejszy jest o 10 zł droższy, więc stanęło na tym, że bierzemy ten cieplejszy. Potem przyszła paczka, rozpakowałam ją….Okazało się, że trochę cieplejszy śpiwór waży 1500kg i jest ogromny, czego w pośpiechu ogarniania tysiąca i jednej rzeczy, nie zauważyliśmy. I tak od dwóch tygodni, jak patrzę na mój nowiutki śpiwór, to mam łzy ze śmiechu w oczach.
Kolejna sprawa, która zasługuje na zdrowy „facepalm”, to namiot. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale namiotu zamówionego trzy tygodnie temu, jak nie było, tak nie ma. A do wyjazdu mniej niż 48 h.
W rowerach natomiast od jakiegoś tygodnia wszystko się psuje – rwą się linki od przerzutek, tarcze się krzywią, lampki odpadają, łańcuchy skręcają, a same przerzutki rozregulowują, śruby się zapiekają, gwinty wyrabiają. WTF?
Mogłabym długo jeszcze dziwić się temu, co się u nas wyrabia przed wyjazdem, ale muszę znowu udać się z pielgrzymką do NFZ po przydziałową kartę EKUZ. Próbowałam wyrobić ją wczoraj – okazało się, że o 15.30 (czynne do 18.00) zamknięto już listę przyjmowanych dusz do okienka. Dzisiaj podejście drugie – ciekawe czy będę musiała zacząć nokautować… ;)
I tak wiem, że obiecałam pisać więcej, ale od dnia obrony pojawiam się i znikam – raz jestem, raz mnie nie ma, to wyjeżdżałam to tu, to tam i przeważnie funkcjonuję na necie w telefonie.